czwartek, 8 września 2011

DDay Hel 2011 cz. 3 ostatnia

...świetna impreza, polecam każdemu, kto choć trochę interesuje się historia, cały czas coś się dzieje, wszędzie pełno wojska.
Co dzień to inne atrakcje, pogoda wspaniała, nawet miałem okazje przeżyć sztrm, na lądzie co prawda, ale i tak było ciężko  się poruszać w okolicy portu, tak wiało.
Poza walorami geograficznymi, Pięknymi szerokimi plażami, magicznymi sosnowymi lasami, jest na Helu coś co wyróżnia Go od innych nadmorskich miasteczek, może to, że dopiero od niedawna można doń swobodnie wjechać, od dawien dawna  były to tereny wojskowe, a cały cypel owiany jest tajemniczą aurą.
Wschód słońca na plaży, zachody w zatoce, zapach jodu w powietrzu, ach, posiedziało by się jeszcze.
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011.
Pobudka 9:00. Tego dnia planowałem pożegnać Hel i wyruszyć w stronę wschodniej granicy,  po drodze wymyślić plan. Białoruś? i na dół?.
Poranek zapowiadał się następująco: deszcz i wichura, stan mojego zdrowia daleki od idealnego, z powodu przebycia ostrej, jednodniowej grypy żołądkowej, z wszystkimi, towarzyszącymi jej objawami, do tego zaczyna mnie boleć gardło... mocno, zaczynam się trzęś i łapie gorączkę.
Czekam do 11:00, przestaje padać więc wsiadam na motocykl. Chmury kłębią się nade mną zwiastując kolejne deszczowe orzeźwienie, ale jadę.
Jeszce dobrze się XT-k nie zagrzał, jeszcze nie zdążyłem dobrze się dopasować do siodła, znowu leje.
zatrzymuje się w Chałupach i wpadam do małego portu na rybkę (smażony Karmazyn) palce lizać






przeczekuję deszcz i w drogę.
We Władysławowie na rondzie w lewo, i wylatuje w stronę Redy, nareszcie nie pada i zrobiło się cieplej; ale czuje  się coraz gorzej,  atakuje mnie jakaś choroba( to chyba od tego spania na plaży......)
Dojazd do miejscowości Reda to masakra, samochód za samochodem, kilkunastu kilometrowy permanentny korek, powoli więc, zaczynam się przebijać, to środkiem to poboczem, byle do przodu, im bliżej Redy, tym gorzej, wszystko się gotuje, jest coraz cieplej i do tego gorączka....
Mijam tablicę REDA, jadąc prędkością około 40 km/ przepycham się powoli środkiem, spotykając się z mniejszą lub większą uprzejmością, uprzejmym okazał się być jednak kierowca samochodu który właśnie mijałem, zatrzymując się i wpuszczając innego kierowce, wyjeżdżającego z ulicy podporządkowanej, ten ostatni niestety mnie nie zauważył.........
Lece więc.....najpierw widzę wszystko z góry, żeby po chwili widzieć z dołu, oglądając ulice z perspektywy żaby,
Leżę więc..... ale ruszam palcami, i cały się ruszam, to dobrze chyba nic mi nie jest, ale polerze jeszcze chwilkę i zdam sobie sprawę co się stało.
Gdyby samochód uderzył o 2 sekundy wcześniej złamałby mi nogę, na szczęście trafia w kufer( pancerna robota i przemyślana konstrukcja) cały zestaw kładzie się na ziemie a mnie wybija na przód.
Ok. Wstaje, ku zdumieniu całej zgromadzonej publiczności, i zatrzymanych samochodów, tak żyje i nic mi się nie stało podnoszę szybko motocykl i zbieram rozsypane bagaże.
Pierwsza myśl zaraz po tym jak zdałem sobie sprawę że jestem cały, to czy motocykl nada się do dalszej jazdy? przecież dopiero zaczynam drugą część wyprawy.....po dopełnieniu wszystkich formalności z kierowcą opla z którym miałem przyjemność, obejżałem wnikliwie moto, na pierwszy żut oka to mało sie stało, trochę zgięta kierownica, trochę pogięte kufry....ale nic poważnego...słyszę głos z pobliskiego komisu samochodowego, czy mi nie pomóc, a owszem poproszę, muszę po prostować tu i tam, zamocować bagaże i ochłonąć.
Chłopaki z komisu pomagali mi jak mogli, dali zapasowe pasy do spinania, a kiedy dowiedzieli sie że mam zamiar jechać na wschód, dostałem namiary na miejscówkę do spania na ukrainie.
Dzięki Chłopaki! rekomenduje wasz komis jako przyjazny motocyklistom.



Po 2 godzinach spędzonych na przywróceniu się do porządku, znowu siedzę na motocyklu, tym razem stoję przed dylematem, mój stan zdrowia jest zły, to pierwsze objawy grypy, poza tym z tego latania kręci mi się trochę w głowie i bolą mnie kości, do końca nie wiem czy aby na pewno chcę jechać na wschód w takim stanie...


Niestety podejmuję decyzje, i wytyczam drogę do Krakowa, Do domu.
Jak potem się okaże, to była rozsądna decyzja.
Pędzę przez całą Polskę zatrzymując się tylko na tankowanie i papierosa, każdy ruch powoduje bul mięśni i kości, zaciskam zęby i o 00:45 docieram do Krakowa.
To była długa noc, to była długa jazda, nie należała do najprzyjemniejszych, ale była lecząca, kiedy jechałem czułem się lepiej kiedy się zatrzymywałem było do D.....
Decyzja o natychmiastowym powrocie była słuszna. Przez cały kolejny tydzień leżałem z gorączką i zapaleniem górnych dróg oddechowych, skończyło się na antybiotyku.
Żałuje że nie mogłem dokończyć podroży, ale zdrowie jest  najważniejsze i nie ma co do tego wątpliwości.
Następny D-Day Hel już za rok, zapraszam wszystkich na to niesamowite wydarzenie, a na wschód wybiorę się zaraz na początku roku......

Zapraszam do obejrzenia kulisów tego wydarzenia w zakładce Filmoteka Zgieletronizowanego człowieka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz